Patrzę na ETS2 przede wszystkim przez pryzmat interesów polskiego społeczeństwa, naszych obywateli. Patrzę na to, jakie konsekwencje dla gospodarstw domowych w Polsce będzie mieć ten kolejny podatek klimatyczny. Bo pamiętajmy, że w istocie ETS2 to podatek od emisji dwutlenku węgla. Jeżeli ktoś ogrzewa dom pelletem albo ekogroszkiem, będzie musiał wydawać ok. 500 zł więcej za tonę opału. Dla ogrzewających gazem to dodatkowe 40 zł za megawatogodzinę.
Na Radzie Europejskiej zawsze patrzyłem na te regulacje przez pryzmat kosztów dla społeczeństwa. Zawsze podkreślałem, że nie będzie zgody Polski na żadne zmiany, jeżeli koszt zmian nie zostanie wyrównany. To znaczy, by polskie gospodarstwa nie musiały odczuwać mocno zmian w swoich portfelach. Bo dlaczego polska gospodarka będąca na dorobku, która nie rozwijała się w XX wieku tak szybko jak gospodarki europejskie, ma ponosić wielki koszt europejskich pomysłów?
Czy Polska zyskuje na podatku ETS, tym pierwszym, przez to, że przychody z niego wpływają do polskiego budżetu? Niestety netto jesteśmy na minusie, tracimy. Osobiście wolałbym, aby tego podatku w ogóle w budżecie nie było niż gdyby był, a jego koszty były przenoszone na obywateli.
Jeżeli dziś przemysł ucieka z Europy, do Indii czy Turcji, to jaką korzyść odnosi z tego klimat? Żadną. Bo w tych krajach nie ma żadnych ograniczeń dotyczących emisji. A Europa traci miejsca pracy. Zmiany? Tak, ale rozsądne. Dziś w Europie wraz pewnymi zmianami politycznymi we Francji i w Niemczech rysuje się szansa, że szeroko pojęci konserwatyści po wyborach do Parlamentu Europejskiego 9 czerwca będą mieli większe szanse na optowanie za zmianami w unijnych regulacjach proekologicznych.